niedziela, 12 sierpnia 2012

Mieć czy być?


Mój dobry znajomy namawiał mnie kiedyś do zalogowania się na portalu, na którym można wrzucać zdjęcia i obrazki. Nie za bardzo wiedziałam jaki cel ma korzystanie z takiej platformy, dlatego poprosiłam by zostało mi to w miarę prosto wytłumaczone. Cytując znajomego: „Kiedyś była moda na blogi. Człowiek mógł żmudnie opisywać swój dzień, przemyślenia, problemy. Potem pojawiły się portale społecznościowe, które usprawniły ten system i umożliwiły łatwe i szybkie wstawianie postów z lakonicznymi informacjami, a dodatkowo pozwoliły na wrzucanie fotek. Teraz świat poszedł tak bardzo do przodu, że wystarczy opublikować odpowiedni obrazek z sieci, opatrzyć go krótkim komentarzem i już każdy wie o co chodzi i co u Ciebie”. 

Ta odpowiedź nie zaspokoiła mojego głodu wiedzy, wręcz przeciwnie – wywołała kolejną falę pytań. Właściwie po co naszym znajomym wiedzieć o czym myślimy w danej chwili? Jeśli będą ciekawi, to przecież sami zapytają. Czemu ma służyć taka prosta komunikacja, a przede wszystkim czy jakiś obrazek naprawdę może adekwatnie odzwierciedlić nasz stan emocjonalny lub poglądy?
 
Oczywiście trudno oczekiwać, że każdy człowiek jest zdolny do ciągłych, filozoficznych przemyśleń nad relacjami z innymi ludźmi, sensem własnego życia itp. Normalne jest, że nie wszyscy zostaliśmy obdarzeni zdolnościami oratorskimi czy literackimi, tak by móc przekazywać swoje poglądy i doświadczenia w piękny sposób. Rozumiem, że mało kto posiada talent do pisania na miarę Szekspira czy Szymborskiej i umysł gotowy do refleksji jak Platon czy Arystoteles. Jednak kiedy dowiaduje się, że współczesny młody człowiek opowiada o sobie poprzez obrazek z Internetu, zastanawiam się czy czasem nasza cywilizacja nie chyli się ku upadkowi.

Kolejną zadziwiającą kwestią, związaną z publikacjami na różnej maści portalach, jest nieprzerwana chęć zwracania na siebie uwagi. Dawniej twierdzono, że „mowa jest srebrem, a milczenie złotem”. Cechą cenioną, a wręcz pożądaną, była skromność i pokora, która w wyraźny sposób kłóci się z promowanym teraz ekstrawertyzmem. Kiedyś cierpienie czy problemy były czymś osobistym, a radością człowiek dzielił się z przyjaciółmi. Współczesna psychologia wyjaśniła, że tłumienie czegokolwiek w sobie źle działa na zdrowie, a media podsuwają coraz nowsze pomysły na to jak wyrażać siebie poprzez nowe technologie. Do tego wszystkiego uczucia wyższe zostają degradowane do poziomu wpisu czy obrazka, który możemy opublikować, a potrzeba otworzenia się przed bliską osobą ewoluowała w pragnienie popularności.

Ostatnio zaszokowała mnie reklama jakiegoś urządzenia telefonopodobnego, które funkcjami chyba bliższe jest już komputerowi osobistemu (ewentualnie ja mam komputer z minionej epoki i nie wiem do czego zdolne są nowinki technologiczne). Otóż przedstawieni są tam uśmiechnięci ludzie, którzy robią sobie zdjęcia, a potem dzielą się nimi z całym światem. Jeśli zrozumiałam przekaz spotu, to wychodzi na to, że informowanie na bieżąco całego społeczeństwa, że właśnie jem arbuza lub pierwszy raz pocałowałam się z parterem na tle fontanny, powinno czynić mnie szczęśliwą. Okazuję się, że zamiast koncentrować się na fantastycznie spędzonym czasie z bliską osobą, zachowywać cenne wspomnienia dla siebie, teraz powinniśmy zrobić wszystko by jak najszybciej się tą sytuacją pochwalić i oczekiwać poklasku. Dzielenie się chwilą stało się synonimem szczęścia, sprawiając, że rzeczywiste przeżywanie pewnych zdarzeń straciło na znaczeniu. Antyczni filozofowie byliby zdumieni takim pojmowaniem rzeczywistości.

Warto się również zastanowić jak reagują znajomi, którzy są regularnie zasypywani naszymi przepełnionymi szczęściem zdjęciami. Wyobrażam sobie, że siedzą przed monitorami i czekają aż wpadnie na ich tablice jakaś dobra nowina, tylko po to by oni również mogli się nią nacieszyć i jeszcze odpowiednio skomentować. To transakcja wiązania, dzięki temu zapewne w przyszłości ich świadectwo dobrze spędzonego dnia też zostanie docenione jakimś błyskotliwym komentarzem. Naturalnie nie śmiem wątpić w szczerość takich zachowań i autentyczność współdzielenia dobrych emocji. Myślę, że jest to po prostu unowocześniona forma przyjaźni. W końcu komu w tych czasach jest potrzebny przyjaciel w dawnym rozumieniu tego słowa? Osoba zaufana, chętna do wysłuchania? To przeżytek. Aktualnie każdy ma setki znajomych na portalach i jest to zdecydowanie ciekawsza opcja niż jeden oddany człowiek. Intymna rozmowa przy kawie to nieefektywne tracenie czasu, który można byłoby spożytkować na wstawienie setek komentarzy i znalezienie zbioru internetowych obrazków, które wystarczyłby na miesiąc opisywania nastroju. Wyjątkiem jest sytuacja, kiedy wypad na kawę jest dobrą okazją do zrobienia kilku szalonych fotek, które nadają się do wstawienia na profil.

Ilość rzeczy wrzucanych na portale społecznościowe zazwyczaj wiąże się poziomem popularności. Im więcej publikujemy, tym bardziej możemy oczekiwać sławy. Im więcej osób odwiedza nasz profil, tym sukces w sieci jest większy. Kiedyś Polaków bawiło zdjęcie rodziny z „Samych Swoich” na tle domu, z okna którego wyglądał telewizor. Teraz niemal wszyscy mają mnóstwo zdjęć podobnej klasy, tylko we współczesnym wydaniu, na tle piramid, na plaży na Majorce, czy w nowym samochodzie. Każdy jest gwiazdą w gronie własnych znajomych, tylko że zamiast zostać uwiecznionym na zdjęciu przez paparazzi, używa własnej ręki i telefonu. Natomiast zdjęcia nie są wysyłane do najbliższej rodziny, by pochwalić się swoim dostatnim życiem. Teraz ludzie pragną rozgłosu i poczucia, że drogiego, bardzo rasowego psa i weekendu w Paryżu zazdrości już nie tylko Pani Jola z osiedlowego warzywniaka, ale setki często anonimowych użytkowników Internetu. O poczuciu przynależności do grupy młodego człowieka nie stanowi już grono oddanych przyjaciół, tylko to jak wiele osób w sieci jest rozentuzjazmowanych jego fajnym wpisem czy obrazkiem.

Tymczasem filmy science fiction stają się prawdą. Technologia wygrywa z człowiekiem. Eliminuje chęć angażowania się w związki, budowania bliskich i trwałych relacji opartych na zaufaniu i szacunku. Pragnienie zagłębiania się w duszę drugiego człowieka jest uważane za symptom szaleństwa. Teraz wszystko musi dziać się dynamicznie, a im szybciej tym powierzchowniej. Obecnie powinniśmy być jednocześnie wszędzie, ze wszystkimi i móc robić sto rzeczy na raz. Nie ma czasu na jakąś pogłębiona analizę sensu życia. I właśnie by móc tak żyć, nasza egzystencja teleportowała się do życia w sieci, bo tylko tam możemy być jednocześnie w wielu miejscach na raz, nie tracić żadnej ważnej informacji z kraju i świata oraz śledzić na bieżąco wydarzenia z życia setek naszych przyjaciół. Jeśli ktoś od czasu do czasu postanawia opuścić wirtualny świat, to tylko po to, by kilka sekund później wzbogacić Internet o nowe zdjęcie. Sieć staję się lepszą, alternatywną rzeczywistością, która zamienia indywidualnych ludzi w bezkształtną masę, która już nie rozumie pytań typu „mieć czy być?”.