Dawno temu oglądałam „Stalkera” Tarkowskiego. Tytułowy
stalker to człowiek, który trudni się przeprowadzeniem chętnych po tzw.
Strefie, do miejsca, w którym spełniają się najskrytsze marzenia. Fabuła filmu
nie jest zbyt skomplikowana, opiera się przede wszystkim na przedstawieniu
podróży przewodnika i jego podopiecznych, pozostawiając wiele przestrzeni na
refleksje. Film zachwyca pięknymi, wolno zmieniającymi się ujęciami i jest
niemal całkowicie pozbawiony dialogów. Mimo braku rozwiniętej akcji i monotonii obrazu,
doskonale buduje napięcie, a nawet strach.
Większość osób jest przekonana o tym, że wie czego naprawdę
chcę. W wielu przypadkach ludzie uważają, że pragnienia są oczywiste – matka
chorego dziecka najbardziej pragnie dla niego uzdrowienia, panna młoda
szczęśliwego życia u boku swojego wybranka itd. Film Tarkowskiego zasiewa
ziarno niepokoju. Czy jesteśmy pewni siebie na tyle, by pozwolić na ziszczenie
swoich najgłębszych pragnień? Czy znamy nasz umysł tak, by być pewnym, że nie drzemią
w nas jakieś wewnętrzne pokłady zła?
W popularnym programie, w którym uczestnicy odpowiadają na
osobiste pytania, wcześniej poddając się badaniom wariografem, usłyszałam wiele
takich, na które ja, odnosząc je do własnego życia, nie umiałabym jednoznacznie
odpowiedzieć. Doskonale wiedziałam jakich odpowiedzi chciałabym udzielić, ale
nie miałam pewności, że będą one zgodne z moimi uczuciami. Gdybym miała ująć
ten stan w bardziej metaforyczny sposób, ten banalny program pokazał mi, że
moja dusza została tak mocno zsocjalizowana, że nie zawsze wiem co we mnie
samej jest prawdą, a co tylko oczekiwaniem.
W świetle powyższych słów pozwolę sobie założyć, że
pragnienia nie są kierowane rozumiem, rządzą nimi emocje. W pytaniu o to czy
powinniśmy się bać najgłębszych pragnień kluczem zdaje się zrozumienie czy
nasza natura jest na wskroś egoistyczna, czy może dobra, otwarta na uczucia innych. Czy silniejsza jest miłość
do drugiego człowieka, czy pragnienie własnego szczęścia? Ludzie targani
skrajnymi emocjami – gniewem, lękiem czy chęcią zemsty są w stanie przekroczyć
granice etyki, moralności, prawa. To jednak miłość potrafi człowieka
uskrzydlić i skłonić do najwyższego poświęcenia.
Chrześcijaństwo zakłada, że ludzie są dziećmi bożymi, a
każdy człowiek posiada duszę, która może trafić po śmierci do nieba.
Teoretycznie bycie boskim dzieckiem oznacza, że nie może być one złe, przecież Bóg jest miłością. Z
drugiej strony wszyscy rodzą się z piętnem grzechu pierworodnego, które można zmazać
żyjąc zgodnie z dekalogiem, biorąc udział w sakramentach świętych itp.
Podsumowując – z punkty widzenia chrześcijaństwa każdy samodzielnie dokonuję
wyboru czy wygra swoją życiową, wewnętrzną walkę ze złem i zasłuży na
zbawienie, czy też nie. Łaskawszy jest buddyzm, który opiera się na tym, że każda istota
ma w sobie boską cząstkę, ale by dostąpić oświecenia i w pełni odkryć swoją
naturę musi nad sobą pracować poprzez np. rozwijanie swojego
współczucia. Motyw ludzkiej pracy nad sobą przewija się niemal w każdej religii
i nie znam takiej, która stwierdzałaby po prostu – człowiek to istota dobra.
Intuicyjnie zakładam, że to co dla kogoś naturalne,
powinno spontanicznie z niego wychodzić, a nie być konsekwencją ciężkiej pracy
nad charakterem. Być może Thomas Hobbes miał rację, twierdząc, że człowiek z
natury jest zły, ale instynkt samozachowawczy nakazuję mu życie w
społeczeństwie. Bez norm narzucanych przez społeczeństwo, kolokwialnie rzecz
ujmując – wszyscy by się pozabijali. Przez pryzmat teorii Hobbsa prawo i normy
etyczne, moralne, a także religie są tylko hamulcami, powstrzymującymi ludzi od
organizowania wiecznych wojen, życia w chaosie i tworzeniu piekła na ziemi. To
oznacza, że jednostka od urodzenia socjalizuje swoje prawdziwe ja i musi wyrzec
się swojej natury, by żyć w społeczeństwie.
Nie można jednak zaprzeczyć, że człowiek potrzebuje drugiego
człowieka. Niemal wszyscy pragną miłości, uwagi, szacunku i akceptacji. Ból spowodowany
samotnością i potrzeba budowania związków kłóci się z założeniem Hobbsa, że wyłącznie chęć
przetrwania zmusza do uczestniczenia w życiu społecznym. Wierzę, że
przyczynkiem do organizowania społeczeństw nie był jedynie egoizm, ale wzajemna
potrzeba dbania o siebie, chronienia się i zapewnienia sobie jak najlepszego
życia. Cytując Einsteina – „Jemy to, co inni wyhodowali, nosimy ubrania, które
ktoś uszył, żyjemy w domach, które inni zbudowali. Większość naszej wiedzy
zawdzięczamy temu, że inni nam ją przekazali, korzystając z języka, który inni
stworzyli”, więc ludzie są od siebie całkowicie zależni . Jednak gdyby cywilizacja i wysoko rozwinięte życie społeczne były tylko
konwencją wygodnictwa, to nie byłoby w nich miejsca na przyjaźnie, związki i
uczucia wyższe.
Dualizm rzeczy – rozdarcie między dobrem a złem,
rozumem a uczuciami, własnym ego a miłością do innych sprawia, że człowiek od dawna zadaje sobie pytanie o własną naturę. Co jednak, jeśli te podziały są
jedynie wytworem ludzkiego umysłu? Świadomość, że pojedyncze „ja” nie jest
epicentrum świata, a jedynie częścią
kosmicznej całości może pomóc w trafniejszym wartościowaniu zdarzeń i
potrzeb. W świetle tego twierdzenia praca nad sobą w celu osiągnięcia zbawienia/oświecenia,
przestaje być odwiecznym opowiadaniem się między dobrem a złem, a staję się
odnalezieniem własnego systemu wartości, odkryciem priorytetów, zrozumieniem
swojego miejsca i znaczenia w rodzinie, wśród znajomych, w społeczeństwa czy
wreszcie w wymiarze globalnym, co prowadzi do otwarcia się na
innych ludzi. Uświadomienie sobie tego, co w życiu ma sens i największą wartość
to jednocześnie pogodzenie myśli i uczuć.
Wierzę, że żyjąc w zgodzie z samym sobą, w harmonii z
otaczającym światem, można nie tylko nie bać się swoich największych pragnień,
ale po prostu je znać. Prawdopodobnie droga do osiągnięcia tego stanu jest
długa i niełatwa, ale poznanie siebie wydaje się dobrym
powodem, by zrobić pierwszy krok, którym może być przykładowo podróż ze
"Stalkerem" Tarkowskiego po Strefie.
Sołżenicyn napisał kiedyś ''straszne to pytanie, jeśli zechcesz odpowiedzieć na nie szczerze''. Pytanie było następujące: czy gdyby koleje mojego życia potoczyły się odrobinę inaczej - byłbym katem?
OdpowiedzUsuńW każdym z nas drzemią pokłady zła - to wewnętrzna walka, którą prowadzi każdy z osobna. Potrafimy ranić i potrafimy kochać. To właśnie jest w nas takie niezwykłe - dwoistość natury.
Dalej: a jeśli to, czego naprawdę pragniemy, stanie się czymś rutynowym i nieprzyjemnym, kiedy się spełni? A właściwie, skąd mogę wiedzieć, że czegoś pragnę naprawdę sama z siebie, skoro Sama nie znam Siebie? I nie mogę Samej Siebie poznać, ponieważ moja natura jest zbyt pierwotna i ukryta pod pokładami tego, co określamy mianem socjalizacji?
Oczywiście, mogę ową pierwotność wyrazić słowami, ale te słowa nie należą do mnie, ponieważ przede mną zostały wymyślone. Ja ich tylko używam - jak teraz komputera.
Jeszcze dalej: Hobbes, moim zdaniem, miał na myśli egoizm przetrwania, jako praprzyczynę utworzenia społeczeństwa - kiedy już zbiły się nasze pierwotne słowiańskie plemiona w jeden naród, zaczęły się tworzyć więzi społeczne, które zaczęły owocować pozytywnymi uczuciami. Samotny wilk dziczeje i takie tam. Poza tym - stado zagryza samotne osobniki. Wiem coś o tym.
Najdalej: pojedyncze ,,ja'' zawsze będzie epicentrum Wszechświata - gdyby nim nie było ,,ja'' rozpłynęłoby się w ,,my''. ,,My'' stanowiłoby - idąc za ciosem - twór nadrzędny ponad ,,ja''. A więc Comte miałby rację (a ja Comte'a nie lubię i racji mu nie przyznam - twierdzę bowiem, że to, czym gdzieś tam w głębii jestem, ma pierwszeństwo przed całym Narodem).
pozdrawiam Hiacyntę :)
PS. Uradował mnie twój wpis - serio. Wreszcie coś do przeczytania :)