niedziela, 30 września 2012

Podróż ze stalkerem

Dawno temu oglądałam „Stalkera” Tarkowskiego. Tytułowy stalker to człowiek, który trudni się przeprowadzeniem chętnych po tzw. Strefie, do miejsca, w którym spełniają się najskrytsze marzenia. Fabuła filmu nie jest zbyt skomplikowana, opiera się przede wszystkim na przedstawieniu podróży przewodnika i jego podopiecznych, pozostawiając wiele przestrzeni na refleksje. Film zachwyca pięknymi, wolno zmieniającymi się ujęciami i jest niemal całkowicie pozbawiony dialogów. Mimo braku rozwiniętej akcji i monotonii obrazu, doskonale buduje napięcie, a nawet strach. 

Większość osób jest przekonana o tym, że wie czego naprawdę chcę. W wielu przypadkach ludzie uważają, że pragnienia są oczywiste – matka chorego dziecka najbardziej pragnie dla niego uzdrowienia, panna młoda szczęśliwego życia u boku swojego wybranka itd. Film Tarkowskiego zasiewa ziarno niepokoju. Czy jesteśmy pewni siebie na tyle, by pozwolić na ziszczenie swoich najgłębszych pragnień? Czy znamy nasz umysł tak, by być pewnym, że nie drzemią w nas jakieś wewnętrzne pokłady zła? 

W popularnym programie, w którym uczestnicy odpowiadają na osobiste pytania, wcześniej poddając się badaniom wariografem, usłyszałam wiele takich, na które ja, odnosząc je do własnego życia, nie umiałabym jednoznacznie odpowiedzieć. Doskonale wiedziałam jakich odpowiedzi chciałabym udzielić, ale nie miałam pewności, że będą one zgodne z moimi uczuciami. Gdybym miała ująć ten stan w bardziej metaforyczny sposób, ten banalny program pokazał mi, że moja dusza została tak mocno zsocjalizowana, że nie zawsze wiem co we mnie samej jest prawdą, a co tylko oczekiwaniem.

W świetle powyższych słów pozwolę sobie założyć, że pragnienia nie są kierowane rozumiem, rządzą nimi emocje. W pytaniu o to czy powinniśmy się bać najgłębszych pragnień kluczem zdaje się zrozumienie czy nasza natura jest na wskroś egoistyczna, czy może dobra, otwarta na  uczucia innych. Czy silniejsza jest miłość do drugiego człowieka, czy pragnienie własnego szczęścia? Ludzie targani skrajnymi emocjami – gniewem, lękiem czy chęcią zemsty są w stanie przekroczyć granice etyki, moralności, prawa. To jednak miłość potrafi człowieka uskrzydlić i skłonić do najwyższego poświęcenia.

Chrześcijaństwo zakłada, że ludzie są dziećmi bożymi, a każdy człowiek posiada duszę, która może trafić po śmierci do nieba. Teoretycznie bycie boskim dzieckiem oznacza, że nie może być one złe, przecież Bóg jest miłością. Z drugiej strony wszyscy rodzą się z piętnem grzechu pierworodnego, które można zmazać żyjąc zgodnie z dekalogiem, biorąc udział w sakramentach świętych itp. Podsumowując – z punkty widzenia chrześcijaństwa każdy samodzielnie dokonuję wyboru czy wygra swoją życiową, wewnętrzną walkę ze złem i zasłuży na zbawienie, czy też nie. Łaskawszy jest buddyzm, który opiera się na tym, że każda istota ma w sobie boską cząstkę, ale by dostąpić oświecenia i w pełni odkryć swoją naturę musi nad sobą pracować poprzez np. rozwijanie swojego współczucia. Motyw ludzkiej pracy nad sobą przewija się niemal w każdej religii i nie znam takiej, która stwierdzałaby po prostu – człowiek to istota dobra.

Intuicyjnie zakładam, że to co dla kogoś naturalne, powinno spontanicznie z niego wychodzić, a nie być konsekwencją ciężkiej pracy nad charakterem. Być może Thomas Hobbes miał rację, twierdząc, że człowiek z natury jest zły, ale instynkt samozachowawczy nakazuję mu życie w społeczeństwie. Bez norm narzucanych przez społeczeństwo, kolokwialnie rzecz ujmując – wszyscy by się pozabijali. Przez pryzmat teorii Hobbsa prawo i normy etyczne, moralne, a także religie są tylko hamulcami, powstrzymującymi ludzi od organizowania wiecznych wojen, życia w chaosie i tworzeniu piekła na ziemi. To oznacza, że jednostka od urodzenia socjalizuje swoje prawdziwe ja i musi wyrzec się swojej natury, by żyć w społeczeństwie. 

Nie można jednak zaprzeczyć, że człowiek potrzebuje drugiego człowieka. Niemal wszyscy pragną miłości, uwagi, szacunku i akceptacji. Ból spowodowany samotnością i potrzeba budowania związków kłóci się z założeniem Hobbsa, że wyłącznie chęć przetrwania zmusza do uczestniczenia w życiu społecznym. Wierzę, że przyczynkiem do organizowania społeczeństw nie był jedynie egoizm, ale wzajemna potrzeba dbania o siebie, chronienia się i zapewnienia sobie jak najlepszego życia. Cytując Einsteina – „Jemy to, co inni wyhodowali, nosimy ubrania, które ktoś uszył, żyjemy w domach, które inni zbudowali. Większość naszej wiedzy zawdzięczamy temu, że inni nam ją przekazali, korzystając z języka, który inni stworzyli”, więc ludzie są od siebie całkowicie zależni . Jednak gdyby cywilizacja i wysoko rozwinięte życie społeczne były tylko konwencją wygodnictwa, to nie byłoby w nich miejsca na przyjaźnie, związki i uczucia wyższe.

Dualizm rzeczy – rozdarcie między dobrem a złem, rozumem a uczuciami, własnym ego a miłością do innych sprawia, że człowiek od dawna zadaje sobie pytanie o własną naturę. Co jednak, jeśli te podziały są jedynie wytworem ludzkiego umysłu? Świadomość, że pojedyncze „ja” nie jest epicentrum świata, a  jedynie częścią kosmicznej całości może pomóc w trafniejszym wartościowaniu zdarzeń i potrzeb. W świetle tego twierdzenia praca nad sobą w celu osiągnięcia zbawienia/oświecenia, przestaje być odwiecznym opowiadaniem się między dobrem a złem, a staję się odnalezieniem własnego systemu wartości, odkryciem priorytetów, zrozumieniem swojego miejsca i znaczenia w rodzinie, wśród znajomych, w społeczeństwa czy wreszcie w wymiarze globalnym, co prowadzi do otwarcia się na innych ludzi. Uświadomienie sobie tego, co w życiu ma sens i największą wartość to jednocześnie pogodzenie myśli i uczuć. 

Wierzę, że żyjąc w zgodzie z samym sobą, w harmonii z otaczającym światem, można nie tylko nie bać się swoich największych pragnień, ale po prostu je znać. Prawdopodobnie droga do osiągnięcia tego stanu jest długa i niełatwa, ale poznanie siebie wydaje się dobrym powodem, by zrobić pierwszy krok, którym może być przykładowo podróż ze "Stalkerem" Tarkowskiego po Strefie.  

1 komentarz:

  1. Sołżenicyn napisał kiedyś ''straszne to pytanie, jeśli zechcesz odpowiedzieć na nie szczerze''. Pytanie było następujące: czy gdyby koleje mojego życia potoczyły się odrobinę inaczej - byłbym katem?
    W każdym z nas drzemią pokłady zła - to wewnętrzna walka, którą prowadzi każdy z osobna. Potrafimy ranić i potrafimy kochać. To właśnie jest w nas takie niezwykłe - dwoistość natury.

    Dalej: a jeśli to, czego naprawdę pragniemy, stanie się czymś rutynowym i nieprzyjemnym, kiedy się spełni? A właściwie, skąd mogę wiedzieć, że czegoś pragnę naprawdę sama z siebie, skoro Sama nie znam Siebie? I nie mogę Samej Siebie poznać, ponieważ moja natura jest zbyt pierwotna i ukryta pod pokładami tego, co określamy mianem socjalizacji?
    Oczywiście, mogę ową pierwotność wyrazić słowami, ale te słowa nie należą do mnie, ponieważ przede mną zostały wymyślone. Ja ich tylko używam - jak teraz komputera.

    Jeszcze dalej: Hobbes, moim zdaniem, miał na myśli egoizm przetrwania, jako praprzyczynę utworzenia społeczeństwa - kiedy już zbiły się nasze pierwotne słowiańskie plemiona w jeden naród, zaczęły się tworzyć więzi społeczne, które zaczęły owocować pozytywnymi uczuciami. Samotny wilk dziczeje i takie tam. Poza tym - stado zagryza samotne osobniki. Wiem coś o tym.

    Najdalej: pojedyncze ,,ja'' zawsze będzie epicentrum Wszechświata - gdyby nim nie było ,,ja'' rozpłynęłoby się w ,,my''. ,,My'' stanowiłoby - idąc za ciosem - twór nadrzędny ponad ,,ja''. A więc Comte miałby rację (a ja Comte'a nie lubię i racji mu nie przyznam - twierdzę bowiem, że to, czym gdzieś tam w głębii jestem, ma pierwszeństwo przed całym Narodem).

    pozdrawiam Hiacyntę :)
    PS. Uradował mnie twój wpis - serio. Wreszcie coś do przeczytania :)

    OdpowiedzUsuń