sobota, 9 czerwca 2012

Zrozumieć sztukę


Niektórzy moi znajomi oceniają filmy, książki lub muzykę poprzez osobowość ich twórców. Przykładowo, jeśli artysta jest heroinistą albo zdradza partnera, automatycznie jego twórczość jest traktowana jako bezwartościowa . Znam osoby, które idą jeszcze dalej – jeśli jakiś film ma nieodpowiednich fanów (cokolwiek to znaczy), z góry jest on uznawany za niewarty obejrzenia.

Na pierwszą myśl tego typu podejście wydaje mi się nieco infantylne. Dzieło powinno być oceniane przez bardziej obiektywne walory niż życie osobiste twórcy. Wartościowanie twórczości poprzez to do jakiej grupy odbiorców trafia najczęściej, wydaje mi się już całkowitą paranoją.

Jednak analizując to głębiej, naszła mnie pewna wątpliwość czy aby na pewno rozgraniczanie prywatnego życia twórcy od jego dzieł zawsze jest takie oczywiste. Wiadome jest przecież, że osoby, które doświadczyły pewnych sytuacji życiowych, potrafią przedstawić je w sposób bardziej wiarygodny niż osoby jedynie „fantazjujące” na dany temat. Twórcy, którzy przekroczyli pewne społecznie przyjęte normy  w życiu, zwykle są uznawani za bardziej interesujących. Artyści głęboko doświadczeni, są bardziej autentyczni. 

W konsekwencji okazuję się, że najbardziej przerażającym i mrocznym horrorem będzie właśnie ten, w którym reżyser ma krew na rękach i śmierć na własnym sumieniu. Najbardziej wzruszającą piosenką o utraconej miłości będzie właśnie ta, w której wokalista sięga do własnych doświadczeń związanych z bolesnym rozstaniem. Życie przekuwa się na sztukę, zacierając granicę między tym kim jest artysta a tym, co artysta stworzył.

W świetle powyższych słów, sposób oceniania niektórych moich znajomych wydaje mi się bardziej zrozumiały, artysta w końcu zawsze, świadomie lub nie, przemyca kawałek siebie do swojej twórczości. Pytanie tylko czy istnieje powód, dla którego nasz zachwyt nad danym dziełem powinien budzić niepokój, dlatego że podoba nam się kreacja stworzona w umyśle złego człowieka czy szaleńca? Czy jeśli potrafimy podziwiać dzieło kogoś w naszym mniemaniu moralnie zdegenerowanego, to czy i z nami coś jest nie tak?

Do tej pory nigdy nie czułam niepokoju lub niesmaku doceniając dzieła osób o wątpliwej moralności, nie ma w końcu ludzi nieskazitelnych. Jednak kiedy niedawno widziałam rysunki, które stworzył człowiek chory na schizofrenię, a które naprawdę mi się podobały, zaczęłam zastanawiać się czy to ma jakiś związek z moją kondycją psychiczną. Interpretacja sztuki to w końcu proces bardzo intymny. Odbierając dzieło, przetwarzamy emocje, myśli danego artysty w sobie, przyjmujemy je z zachwytem bądź odrzucamy jako niezrozumiałe.

Można oczywiście artyzm oddzielić od moralności. Szaleństwo może zrodzić sztukę nieosiągalną dla zwykłego człowieka, bo w szaleństwie nic nie ogranicza wyobraźni. Skrajny brak zahamowań moralnych często wiązany jest z postradaniem zmysłów. Czy taka kombinacja może kreować prawdziwą sztukę? Gdyby seryjny morderca tworzył obrazy, przykładowo malował surrealistyczne kwiaty, to czy ów wytwór jego wyobraźni i umiejętności manualnych byłby artystycznym dziełem? A jeśli nie, to gdzie jest ta granica między sztuką a bezwartościowym tworem osoby złej, bądź niepoczytalnej?

"Sztuka spadania” Tomasza Bagińskiego wydaję mi się dobrą wizualizacją myśli przewodniej notki.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz